Trzasnął gospodarz wiekiem od skrzyni,
a tam ktoś w skrzyni lamenty czyni.
Trochę strwożony wieko podważył,
parę karzełków tam zauważył.
Pierwszy, czerwony, różdżką wywija,
drugi, zielony, kuszę nabija.
Gospodarz rękę do skrzyni wkłada,
a tu na niego grad bełtów pada.
Strzałki malutkie, bo skrzat niewielki,
lecz wszystkie ostre są jak igiełki.
Kłują go w czoło, w nos się wbijają.
Czy te karzełki serca nie mają?
– Hola, maluchy! Co
za odwaga?
Ładnie bić tego, kto wam pomaga?
Jeśli nie chcecie mojej pomocy,
możecie siedzieć w skrzyni do nocy.
Skrzaty czupurnie patrzą mu w oczy.
- Niech się gospodarz już tak nie boczy.
Jeśli pomożesz wyjść nam z pułapki,
chętnie oddamy ci swoje czapki.
Uśmiał się szczerze na tę nagrodę,
każdego karła chwycił za brodę,
wyjął ze skrzyni, postawił z boku
i poczęstował naparstkiem soku.
Spragnieni, szybko soczek wypili
i rozpłynęli się w jednej chwili.
Usiadł gospodarz, przeciera czoło,
karzełków nie ma, cisza wokoło.
Tak do wieczora siedział na ławie,
ni to w letargu, ni to na jawie.
Rozmyślał nad tym co się zdarzyło.
A może wszystko to mu się śniło?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz